14 grudnia 2014

[Felieton] Patronatomania, czyli wszystko za logo, logo za wszystko


Jeśli prowadzisz poczytny serwis recenzencki*, możesz być pewny, że prędzej czy później odezwie się do ciebie jakiś zespół z prośbą o objęcie patronatem jego EP-ki, płyty, koncertu, czegokolwiek. Jeśli masz młody zespół, dopiero startujący do walki o uwagę słuchaczy, prędzej czy później napiszesz do bardziej lub mniej poczytnego serwisu recenzenckiego list zaczynający się od słów: „Cześć, jesteśmy młodym zespołem X, nagraliśmy właśnie EP-kę, czy chcielibyście zostać jej patronem?”

*Tak naprawdę, nie musi być nawet poczytny.

Patronaty medialne są genialnym pomysłem na darmową reklamę. Dawno pojęli to już wszyscy ci, którzy zajmują się promocją na tzw. polskiej scenie muzycznej. Ponieważ w naszym kraju nie istnieje praktycznie rynek reklamy muzycznej, a wszystko załatwia się drogą wymiany barterowej lub za przysłowiowe „dziękuję, całuję”, instytucja patronatów rozrosła się do monstrualnych rozmiarów.

Przychodzi menadżer do blogera

„Cześć, jestem menadżerem obiecującego zespołu, chciałbym zaproponować wam patronat nad naszą płytą. Przesyłam info i promomix do odsłuchu”.

„Cześć, proponujemy wam umieszczenie logo na płycie i plakatach. W zamian oczekujemy publikacji zapowiedzi, recenzji, publikowania informacji o zespole i datach koncertów. Dobry deal?”

Pierwszy błąd, jaki popełniają menadżerowie zespołów, to przekonanie, że każdy blog/serwis muzyczny tylko marzy o tym, by umieścić swoje logo na okładce płyty. Bo to przecież dla nich świetne promo, prawda? Nie całkiem. Biorąc pod uwagę znikome nakłady płyt artystów niezależnych (500-1000 to już dużo) nie ma mowy o żadnej promocji. Taką liczbę odsłon nawet najmniej popularne medium osiąga w ciągu dnia lub tygodnia.

Uwaga na pułapki! Jedną z nich jest (załóżmy, że już się dogadaliście i logo ma się pojawić na okładce płyty) publikacja znaczka patrona na specjalnej naklejce. Która znajduje się na folii. Którą każdy zdziera i wyrzuca natychmiast po zakupie płyty. Oznacza to, że wasze logo zaistnieje w świadomości odbiorcy na ułamek sekundy. Lub wcale, ponieważ zginie w zalewie kolorowych, mikroskopijnych znaczków.

Tu pojawia się pułapka druga. Nie jesteś jedynym patronem tego atrakcyjnego wydawnictwa. Jesteś jednym z... dwudziestu patronów. Nie, to nie żart. Rekordziści potrafią uzbierać kilkadziesiąt logosów. Wśród nich mogą się też znaleźć serwisy, których nie cierpisz albo są twoją bezpośrednią konkurencją – akurat obok twojego logo. Oczywiście, nic o tym nie wiedziałeś, bo partner menadżer zasłonił się tajemnicą handlową. Albo jeszcze nie miał pełnej listy patronów, gdy załatwiał deal z tobą.

Wracając do błędu nr 1 popełnianego przez menadżerów. Przekonanie, że szanujący się serwis udzieli patronatu zespołowi na podstawie odsłuchu jednej piosenki lub zlepku kilkudziesięciosekundowych fragmentów utworów jest co najmniej dziwne. Oczywiście, są serwisy, które zgadzają się firmować płyty swoją nazwą nawet bez wiedzy, czym ta płyta jest. Liczy się logo na okładce. Logo, kurna!

Zasady, część 1

Na WAFP wprowadziliśmy prostą, jednakową dla wszystkich zasadę – nie dostarczysz całego materiału do odsłuchu, nie rozmawiamy o patronacie. I tu napotykam często barierę mentalną, obawę przed spiraceniem płyty. Bo przecież taki bloger tylko czyha na okazję, by wydębioną chytrze przed premierą płytę wypuścić do sieci z komentarzem „Hahaha, a ja już mam, słuchajcie tego wszyscy!” Zdarza mi się (coraz rzadziej, jednak świadomość, jak działa mechanizm promocji w sieci wśród muzyków rośnie) mozolnie tłumaczyć, na czym polega zaufanie i dlaczego nie opłaca mi się bawić w muzycznego Janosika. I dlaczego każdy recenzent WAFP musi obiecać, że nie wrzuci do internetu żadnej płyty, którą uzyskał z redakcyjnego źródła. Bywa ciężko, ale zwykle działa.

Zostań naszą tubą

Kolejny błąd menadżera to wygórowane oczekiwania. Zdarzyło mi się otrzymać od pewnej szacownej instytucji wydawniczej kilkustronicową umowę, która przeliczała naszą współpracę na konkretną gotówkę (kilka tysięcy złotych!) – choć oczywiście była to transakcja bezgotówkowa – i szczegółowo określała warunki do spełnienia przez nasz blog. Jednym z nich była publikacja absurdalnie wielkiego baneru i zapewnienie miliona odsłon tegoż. Autentyk. Oczywiście papier nie został podpisany, aczkolwiek do współpracy doszło, na tzw. gębę. Fakt faktem, instytucja obiecywała wymienienie nazwy bloga w reklamach radiowych płyty. Do dziś zastanawiam się, czy lektor powiedziałby „wafp”, czy „wearefrompoland”. Na szczęście nie musiał...

Kolejne oczekiwania, z którymi możecie się spotkać, to:

  1. Informowanie o tym, że zespół planuje nakręcić teledysk, który będzie fajny.
  2. Informowanie o tym, że zespół zakupił nowe bębny i w związku z tym będzie fajniej brzmieć na koncertach.
  3. Informowanie o tym, że zespół rozpoczął zdjęcia do teledysku i że weźmie w nim udział znany aktor.
  4. Informowanie o tym, że zespół wyda remiksy swoich piosenek i że zrobili je fajni producenci.
  5. Informowanie o tym, że zespół wyrusza na piątą trasę promującą patronowaną przez was płytę. Dwa lata po jej wydaniu.

Generalnie chodzi o to, że jak już umieścili wasze logo na swojej płycie, to należy im się dożywotnia obsługa PR na łamach waszego serwisu.

GOTOWCE!

Najlepiej, żebyście publikowali gotowce, czyli tzw. materiały prasowe. Czasem nie musicie nawet pisać recenzji, PR napisze ją za was. Wy tylko macie publikować. A właściwie „wrzucać”. Wrzucać jak najwięcej.

Autentyk.

Odpowiadając na pytanie z listu menadżera – to nie jest dobry deal. Żeby nie było: nie posądzam tego menadżera o złe intencje. On po prostu chce wykorzystać każdą nadarzającą się szansę, by nazwa jego zespołu pojawiła się w wynikach wyszukiwania Google. Jednak wy, prowadzący poczytny serwis recenzencki, powinniście o tym wiedzieć i potrafić powiedzieć „nie”.

Zasady, część 2

Na WAFP wprowadziliśmy czytelne zasady, które oznaczają, że dajemy tyle, ile jest wart taki patronat, czyli niewiele. Nie publikujemy banerów, komunikatów prasowych, żadnych dodatkowych informacji. Nasz pakiet jest tak skromny jak wyposażenie podstawowego modelu Tata Nano: zapowiedź płyty, recenzja, okładka płyty eksponowana przez miesiąc w górnej części strony, plakat na FB. Wszystko. Niczego więcej nie obiecujemy. Albo na to przystajecie, albo nie. Nie twierdzę, że ten pakiet nie powinien być bogatszy – chodzi tylko o to, że to wy, autorzy serwisu, macie coś, czego oni pragną – narzędzie do robienia rozgłosu. I musicie nauczyć się rozsądnie z niego korzystać, żeby nie zostać reklamową choinką.

Wszystko o współpracy z WAFP!

Kiedy menadżer robi was w ch...

Jestem jak dziecko, wierzę ludziom. Nawet nie muszę mieć tego na piśmie, wystarczy mi słowo. Na przykład, gdy menadżer (tudzież wydawca) obiecuje, że dostarczy egzemplarz płyty jako dowód, że na okładce zostało zamieszczone rzeczone logo serwisu. Zakładam, że tak zrobi.

Ale czasem nie robi. Co więcej, żadna ze złożonych obietnic nie została spełniona. Mimo iż media partner wywiązał się ze swoich. Przez miesiąc promował okładkę, napisał recenzję na dzień premiery, poinformował o koncertach itd., itp. Wtedy odechciewa się jakiejkolwiek współpracy.

To na szczęście sytuacje marginalne. Zwykle – jeśli zasady zostały jasno ustalone i zaakceptowane przez obie strony, wszystko przebiega pobyślnie.

Resume

Czy w związku z powyższym patronaty to tylko niepotrzebnie dmuchany balon obietnic bez pokrycia? Niekoniecznie. Jeśli wprowadzicie zdrowe reguły i będziecie się ich trzymać, nauczycie się dogadywać z menadżerami i zawsze przed przyznaniem patronatu będziecie przekonani, że promujecie muzykę, która naprawdę się wam podoba, osiągniecie sporą satysfakcję oraz plus dziesięć do szacunu wśród artystów. [m]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni